|
Nazwa użytkownika GAPCIO O mnie
Album Brak zdjęć. Informacje kontaktowe Brak informacji kontaktowych. | Zdjęcie Forum Data dołączenia: 12-10-2016 Wszystkich postów: 169 (0.06 postów na dzień) Szybkie komentarze
Ostatnie wpisy do bloga 06-11-2016
Nahajki. Pamiętam jak w domu babci Poli na krótko zakwaterowali się oficerowie NKWD.. Zajęli pokój, a my zwykli śmiertelnicy, nocowaliśmy w stodole, za dnia trzymając się jak najdalej od nich. Poza mną... Od rana urzędowałem w kuchni, wyglądając co by tu zwędzić przybyszom do jedzenia.. Sami oficerowie byli rosłymi kawalerzystami, chłop w chłopa, na szczęście żaden z nich nie zwracał uwagi na czteroletniego malca, który plątał się samowolnie po pomieszczeniu. Kto szuka, ten znajdzie, tako i ja trafiłem wreszcie na upragniony łup: kawał tuszonki, słoniny w jednym połciu... Wkrótce pałaszowaliśmy zdobycz wspólnie z Burkiem, kawałek ze zdobyczy zaniosłem babci Poli. Ta zamiast mnie pochwalić, wpadła w rozpacz... Teraz nas wszystkich rozstrzelają a tobie skroją dupę batogami!!!- biadała.. Na te słowa przypomniałem sobie cztery nahajki które przybysze zawiesili na ścianie.. Poczułem mrowienie w narażonej na srogie batogi części ciała. Chyłkiem wróciłem do izby porwałem nahajki i hurtem wrzuciłem do ognia, który buzował w kuchennym piecu... Wkrótce, z powodu braku nahajek w naszym w obejściu wybuchło rzeczywiste piekło.... Słychać było strzały i okrzyki Job twoja mać! I w ogóle Sodoma, Obora i Maciora jak to, jakoś tak mówiła ciotka Stacha. Dopiero błagalne tłumaczenie babci Poli, że to dziecko, czyli ja, dopuściło się tego karygodnego czynu, w obawie przed nahajką, której razy pamiętało ze swej mrocznej przeszłości.. Dziadek, mąż babci Poli, w jej opowieści wyrósł na kata sadystę maltretującego mą pupę batogiem, w tymże samym czasie, jak gdyby pointując jej opowieść posrałem się ze strachu i to przesądziło o szczęśliwym finale tej historii. Oficerowie klnąc i złorzecząc opuścili nasze domostwo aby doń już nigdy nie powrócić... Sami przyznajcie, że zrobiłem, co mogłem. A nawet więcej! Zadałem cios Armii Czerwonej pozbawiając jej czterech nahajek.. 06-11-2016
Nieodkryta Kraina Snów Dziecięcych. W śnie, to ja, zmyślna maleńka sówka, która po wielokroć oszukiwała drapieżną Śmierć, aż stała się mistrzynią kamuflażu. Sen rekompensował mi z naddatkiem wszystkie rozkosze wczesnego dzieciństwa.. Przede wszystkim był w technikolorze, z dźwiękiem dolby stereo z niepokonanym bohaterem, w mojej śniącej osobie. Niektóre z tych snów, pamiętam do dzisiaj... http://www.youtube.com/watch?v=xrwjqBa_e3E 0 komentarzy 05-11-2016
Poza bramą niepamięci. Ściągnięty z nieba wpadłem w polskość niczym śliwka w kompot... Byłem pośrodku i właściwie na swoim miejscu... Krzysia, synka Ireny z Warszawy. Tu, na wsi, nikt nie wiedział, że tamten Krzyś umarł, a ten, który jest udaje Go po prostu. Mogłem być sobą i być szczęśliwym. Jak każde inne, normalne dziecko. Pamięć o getcie, mamie, żydowskich siostrach, braciach, kuzynach prześwietlił promień słońca niszcząc kliszę przemieniając ją w zestaw powidoków. Niemy i niewyraźny ślad mojej prehistorii, z jakimiś tam pojedynczymi zachowanymi kadrami pozwalającymi domyślać się czego dotyczył film.... Ale to dotyczyło dnia... Noce, a zwłaszcza sen, marzenia senne należały do tamtego, utraconego świata...bo: W każdym z nas jest ktoś, kogo nie znamy. Przemawia do nas w snach i tłumaczy, że widzi nas zupełnie inaczej, niż my siebie. - Karol G. Jung 0 komentarzy 04-11-2016
Bolesne zstąpienie z wysokości. Tak wyglądało nasze obejście z babcią Polą na tle drzwi wejściowych... Szczególnie imponująco prezentował się dach kryty słomą, jego ogrom osłaniał pokaźnych rozmiarów strych, do którego, nie wiadomo czemu, zabroniono mi zaglądać. Niejednokrotnie łypałem łakomie okiem ku górze i nagle, niespodzianie pewnego dnia dostrzegłem drabinę wspartą o słomiane poszycie dachu. Srebrzyste gołębie niczym wstępujące i zstępujące z nieba Anioły zachęcały do biblijnej kwerendy. Ostatnio coraz częściej udawało mi się bywać w niebie stąd wierzchołek dachu wydał mi się miejscem szczególnie upragnionym. Szczebel po szczeblu, snopek, po snopku i nie za długo, jak to się powiada, znalazłem się na szczycie domostwa. Pierwsza, jak na ironię, wypatrzyła mnie niedowidząca ciotka Stacha .komunikując iście nieludzkim głosem domowników, iże cosik wielgachnego pałęta się po dachu... Alarm wywołał z domu ciotkę Józię oraz babcię Polę, które stanęły nagle jak wryte widząc mnie siedzącego na wierzchołku dachu. - Krzysieńku - zawołała ciotka Józefa - zejdź po woli z dachu do drabiny, tylko ostrożnie stawiaj stopy Dziecko !.. - Nie rozumiejąc tego całego zamieszania zjechałem do drabiny łapiąc się dłońmi snopków. Potem, stopień po stopniu, przesadnie wolno, aby zadowolić ciotkę Józefę zstąpiłem z drabiny. Ledwo znalazłem się na ziemi, natychmiast pochwyciła mnie za włosy karząca dłoń ciotki Józefy, ciotka Stacha ściągnęła mi majtki, a babcia Pola po kilkakroć smagnęła mnie rózgą po gołej pupinie.. Lała bardziej dla strachu, niż z obowiązku, bo kochała mnie przecież. A ponadto suka Burek widząc co się dzieje zawyła złowrogo wyszczerzając olbrzymie zębiska... Pola ustąpiła i było po egzekucji. Doprawdy po stokroć miał rację Mark Twain mówiąc: "Jeśli przyjmiesz do siebie zabiedzonego psa i sprawisz, że zacznie mu się dobrze powodzić - nie ugryzie cię. W biedzie wspomoże, w niebezpieczeństwie obroni. Na tym polega zasadnicza różnica między psem a człowiekiem" 0 komentarzy 03-11-2016
Ku światu.. Czując przypływ sił, ruszyłem w falujący swą urodą złocisty łan zboża. Zanurkowałem weń. Leżąc na plecach śledziłem ławice białych obłoczków na tle bezkresnego błękitu.. Tak widziałem świat ze swojej kryjówki. I nagle uleciałem w przestwór, bezmiar niebieskich horyzontów..... Ziemia oddalała się szybko, malejąc do wielkości ziarnka maku, mgławice, planety, kosmiczne światy bawiły się ze mną, żydowskim dzieckiem o niebieskich oczach, jak niebo.. Radość niczym nie ograniczona, bezmiar przestrzeni, horyzonty horyzontów, bezkres szczęścia... Unosiłem się coraz wyżej i wyżej... Prawa grawitacji ustały...Jeszcze chwila i uleciałbym bezpowrotnie... Tak się jednak nie stało. Po niemej chwili zachwytu z wolna, łagodnie , spłynąłem na Ziemię.. Kiedy byłem już w swej zielonej kryjówce, z której uleciałem, pochwyciłem się kurczowo słomianych łodyg , aby nie ulecieć na powrót w przestwór.... Wciąż jeszcze we mnie tkwił bezmiar gwiezdnych przestrzeni. Teraz takie obrazy można zobaczyć w telewizji, obejrzeć na filmowym ekranie. Wówczas jednak nie wiedziałem o istnieniu radia, występowaniu liter i druku, filmach.. Bo niby skąd miałem wiedzieć? A przecież to wszystko się wydarzyło się naprawdę i z tak intensywną plastycznością, jakby to było niemalże wczoraj.... Świat zabawek był mi nie potrzebny odkąd zacząłem bywać w niebie. Czy to był cud? Zapewne. Uleciałem żydowskim dzieckiem, powróciłem polskim pacholęciem. Jakaż odmiana losu !!! 0 komentarzy | Znajomi Lista znajomych jest pusta. Akcja Akcje dostępne są po zalogowaniu. Oceń Oceny dostępne są po zalogowaniu. |