Przyjeżdżaliśmy do babci bardzo zmęczeni-najpierw pociąg, potem "pekaes" zimny i niemiłosiernie trzęsący, a tu post, w brzuchu burczy...była siła do próbowania wielu dań.Miasteczko leżało na Wisłą, więc ryb był dostatek.Na początku podawano rybkę w galarecie i marynowanego węgorza, specjał wuja Stacha.Potem barszczyk z uszkami.Były smażone ryby rozmaite, kapusta z grzybami, groch w gęstym sosie na słodko, racuchy drożdżowe na oleju, kluski z makiem, pierogi...zasypiałam na siedząco, bo wigilijna wieczerza trwała bardzo długo.Potem wszyscy szliśmy na Pasterkę.
ciasto.jpg