Nasza koleżanka Zenona Dołęgowska w internecie
Zenona Dołęgowska
O kolanach i nie tylko.
Dzieciństwo to okres w życiu małego człowieka piękny, ale i trudny, ma wiele doświadczeń związanych z upadkami wszelkiego rodzaju, na czoło jednakże wysuwają się upadki na kolano lub kolana. Ile to razy człowiek przewrócił się, ile razy płakał będąc przekonanym, ze nic smutniejszego w życiu nie może go spotkać. Opatrywał to bolące kolano w różny sposób. Gdy mógł biegł do mamy szukając pomocy i ratunku. Ja osobiście, po upadku, szukałam liścia „babki” i okładałam bolące kolano. Czy pomagało, już nie pamiętam. A kiedy rana zaczęła się goić , to dopiero był ból. A ileż razy człowiek upadł jeszcze raz na to bolące kolano!. Dobrze gdy mama była w pobliżu , pomagała, pochuchała, współczuła i zaraz robiło się lepiej.
Kolano służyło jak sama nazwa mówi, do klęczenia. Przede wszystkim w kościele będąc na mszy. Ileż to razy należało klęknąć, aby potem powstać. Nigdy nie liczyłam, ale było to zdecydowanie jak dla mnie za wiele. Byłam dzieckiem pobożnym, klęczałam nie tylko w kościele, ale i pod kapliczką, którą mieszkańcy postawili podczas okupacji niemieckiej. Początkowo zatrzymywałam się i klękałam na dwa kolana, potem na jedno, dzisiaj kapliczka jest bardzo daleko i jeżeli nawet zdarzy się przyjechać na stare miejsce i przechodzić koło niej, już nie klękam, całkowicie świadomie.
W wieku poważniejszym też dużo klęczałam szczególnie w ogródku przy plewieniu. Początkowo na gołych kolanach, potem na różnych podkładkach, aby było wygodniej, nawet zamierzałam kupić w Internecie coś na wzór klęcznika, ale tego już nie zrobię, bo po prostu klęczeć nie mogę.
Leczenie
Kolana a szczególnie to jedno lewe, odmawia posłuszeństwa, po prostu boli szczególnie przy chodzeniu. Jak w takich sytuacjach, człowiek szuka ratunku u doktora lub doktorów. Szczęście to ja jednak mam, bo przychodnia nie jest daleko, jeszcze bliżej szpital i wszystkie poradnie specjalistyczne a i miasto wojewódzkie gdzie lekarzy pod dostatkiem, też nie jest daleko. Wydawało by się, że pomoc będzie natychmiastowa. Wydawało by się….
Zacznę od początku. Kiedy tylko zaczęło boleć kolano udało mi się po nie bardzo długim czekaniu, dostać się do ortopedy. Przepisał 3 zastrzyki po 200zł każdy. Miałam je brać w odstępach tygodniowych. Kupiłam, wzięłam i czekałam na poprawę. Nawet było trochę lepiej przez pewien czas, kiedy zaczęłam się cieszyć, że pomaga, ból wzmógł się.
Postanowiłam ponownie udać się do jeszcze lepszego, w całym tego słowa znaczeniu, bardziej wykształconego i ze specjalizacjami ortopedy, ale już za prawdziwe pieniądze. Prawdziwe to wizyta 200zł. i 2 zastrzyki po 700zł każdy (miały pomóc na kolano i biodro, bo związek między jednym i drugim jest oczywisty). Tym razem pomogło na parę miesięcy..
Potem jeszcze raz ten sam ortopeda i jeszcze raz prawdziwe pieniądze za wizytę i dwa zastrzyki, tak jak poprzednio po 700zł, ale tym razem już nie pomogło. Ponieważ emeryckie pieniądze mają to do siebie, że nie są za wielkie, postanowiłam „przeprosić” się z państwową służbą zdrowia i iść na dalsze leczenie do ortopedy przyjmującego w poradni przyszpitalnej. Termin nie był zbyt odległy, czekałam tylko miesiąc i jak dawniej młody poradniany lekarz, przepisał 3 zastrzyki do kolana, po 200zł każdy, plus rehabilitacja. Rehabilitacja to osobny rozdział, ale o tym później.
Badanie - USG
Podczas jednej z wizyt , ortopeda stwierdził, że prześwietlenia, które wcześniej wykonywałam są niewystarczające i trzeba zrobić USG. Wręczył mi skierowanie do Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego, bo w miejscowym szpitalu koło którego mieszkam, nie ma już kto wykonywać USG. Zrozumiałam. Nie protestowałam. Postanowiłam telefonicznie ustalić termin badania. Telefon jeden, drugi, dziesiąty, niestety nikt nie odbierał.
Niech się dzieje co chce pomyślałam, może wyskrobie jakieś pieniądze i zaczęłam dzwonić do gabinetów prywatnych. Jeden z nich odezwał się natychmiast. Zaproponował badanie za m-c. za 150zł. Niech już tak będzie, pomyślałam i zapisałam się. Miesiąc zleciał i swoim „mercedesem” udałam się na ul. Paderewskiego. Przy okienku, bardzo grzecznie poinformowała mnie pani, że lekarza, który wykonywał USG nie będzie do końca roku, bo się szkoli. Stanęłam jak wryta, nie mogłam uwierzyć, bo przecież mogli mnie o tym powiadomić . Po pewnej jednak chwili zaczęłam racjonalnie myśleć i postanowiłam jechać do szpitala Zespolonego, do którego przecież miałam skierowanie. Dojechałam. Nigdzie stanąć nie można, wszystkie miejsca zajęte, na nic się zdała moja karta inwalidzka. Po dłuższym czekaniu i rozglądaniu się ktoś samochodem wyjeżdża. Cudownie. Do szpitala jednak dość daleko. Z trudem wychodzę z samochodu, boli, kuśtykam, ale doszłam, jest winda. Jaka ulga. Rejestracja. Pani dziwi się, że tu przyjechałam, tłumaczy że powinnam zrobić to badanie w swoim szpitalu, ja też wiem, że tak być powinno. Po dłuższych wywodach zapisuje mnie na 27 listopada. Godzę się na wszystko.
A tu zbliża się termin następnej wizyty u ortopedy gdzie mam przedstawić wynik z USG. Lekarz pyta czy mam wynik, odpowiadam że nie, wyraźnie jest niezadowolony, ale daje mi zastrzyk ze sterydami, zastrzega, że mogę dostać jeszcze jeden taki zastrzyk i radzi iść do radiologa, jego znajomego, na ulicy takiej a takiej. Zastrzyk pomaga, mniej mnie boli, mogę wejść na schody a pani z gabinetu radiologa odpowiada, że mogę przyjść na USG za 3dni. Oczywiście zjawiam się. Lekarz miły, robi co trzeba, za chwilę mam wynik w garści. Czytam, staram się zrozumieć, nie bardzo wiem o co chodzi. Do akcji włącza się córka. Jej dobry znajomy lekarz walczący z bólem u pacjentów mówi , że kolano jest zniszczone, zapewne nikt nie zechce operować, bo to przecież wiek, że konsekwencje itd. ale czasami pomaga leczenie izotopami. Myślimy o izotopach, czytam w internecie co i gdzie, ale swoją drogą idę po radę do mojego starego, wykształconego, ze specjalizacjami ortopedy. Ogląda wynik, zastanawia się i radzi wstrzykniecie osocza , może to zrobić nawet w tej chwili za 750zł. Nie wiem co robić, zastanawiam się. Przede mną jeszcze tylko 1 zastrzyk ze sterydami, który mi rzeczywiście pomaga, wiem, że nie leczy, ale pomaga. No i jeszcze ma być rehabilitacja.
Rehabilitacja
Dostałam skierowanie w lipcu. Dzwoniłam, podałam wszystko o co mnie pytano oraz numer kodu. Pod koniec rozmowy otrzymałam wiadomość, że rehabilitacja będzie pod koniec października. Dzwonię pod koniec października pytając kiedy mam przyjść. Otrzymuje odpowiedź, że mnie w ogóle nie ma na liście do rehabilitacji. Nic nie pomaga gdy mówię, że dzwoniłam 8 lipca i znam kod jaki im wtedy podałam. Żadne argument nie pomagają. Ostatecznie pani kierowniczka odkładając telefon, mówi, że musze mieć nowe skierowanie, albo iść do innego miejsca gdzie jest rehabilitacja. Jestem wściekła. Wina ze strony działu rehabilitacji jest ewidentna, ale co z tego! Proszę lekarza o nowe skierowanie, mam rozpocząć rehabilitację 17 stycznia 2023r.W miedzy czasie byłam zmuszona skorzystać z prywatnej rehabilitacji. Koszt 1000zł.
Pisze o tym wszystkim nie dlatego by się skarżyć, bo wiem, że jest to bezskuteczne, aby uświadomić sobie i innym, ŻE NASZA POLSKA NARODOWA SŁUŻBA ZDROWIA JEST SAMA CIĘŻKO CHORA I NIE MA CO NA NIĄ LICZYĆ.
|