Fundacja Hliniszcze
Istnieje głęboko zakorzenione w Polsce przekonanie, że przez stulecia od wieku XVI po dziś nieprzerwanie byliśmy krajem szerokiej tolerancji religijnej. W społecznej świadomości fakt ten został uproszczony i sprowadzony do wytartej formułki stanowiącej zarazem i tarczę i włócznię przeciw jakiejkolwiek dyskusji na tematy bieżące. Chwalimy się wolnością każdego sumienia i wyobrażamy ostatnich 500 lat naszej historii jako jedno pasmo niezmąconej koegzystencji wielu wyznań. Obarczeni grzechem anachronizmu nadajemy słowom ich dzisiejsze znaczenie zaciemniając obraz rzeczywisty.
Istotnie, aż do XVI wieku Ormianie, Karaimi, Tatarzy kolejnymi przywilejami królewskimi posiadali swobodę wyznania i praktyk religijnych. Pamiętać jednak musimy, że swoboda ta dodatkowo ograniczona była stanowym podziałem społecznym i daleka była od naszego dzisiaj o swobodzie wyznań wyobrażenia. Wspólnoty te, żyły na marginesach życia publicznego, bez dostępu do urzędów, przywilejów i awansów dostępnych innym stanom i wyznawcom katolicyzmu. Ta, względna i ograniczona tolerancja religijna nie obejmowała jednak wyrosłych na gruncie religii katolickiej herezji. Już w 1424 roku Jagiełło edyktem wieluńskim uznał husytyzm za przestępstwo. Na marginesie życia publicznego byli również w Rzeczpospolitej wyznawcy prawosławia. Zakaz dostępu do najwyższych urzędów w państwie dla prawosławnych zniosły przywileje wydane przez Zygmunta Starego. W 1525 roku król ten uznał luteranizm za religię oficjalną panująca w Prusach książęcych, a Zygmunt August rozszerzył prawo to również na Inflanty i miasta pruskie. Edykty królewskie wymagały równocześnie poszanowania dla praw mieszkających tam katolików. O prawdziwej wolności sumień możemy mówić dopiero w XVI wieku, kiedy część szlachty stopniowo zaczęła odpowiadać na wezwanie Lutra czy Kalwina odstępując od kościoła rzymskiego. Choć i ta, była stanem ograniczona, bo o wyznaniu poddanych decydował właściciel dóbr.
Najbardziej doniosłym w sprawie polskiej tolerancji aktem była niewątpliwie konfederacja warszawska. Gwarantowała pokój pomiędzy wyznawcami i zakazywała wystąpień zbrojnych przeciw innowiercom, potwierdzała prawo szlachty do narzucania wyznania poddanym. Postanowienia konfederacji weszły w skład artykułów henrykowskich i każdy nowo obierany król musiał zobowiązać się do ich, a zetem i jej przestrzegania. Król musiał, ale jego poddani już nie. Postanowienia konfederacji pozostały na papierze, a wystąpienia i tumulty wszczynane były jak dotąd. Z ukaraniem sprawców bywało różnie. Stopniowy odwrót od zasad tolerancji nastąpił już za panowania Zygmunta III, który choć w początkowym okresie nie unikał mianowania dysydentów na stanowiska powoli acz systematycznie odchodził od tej zasady. Polska stawała się przedmurzem chrześcijaństwa, a kolejne klęski militarne tłumaczono w sposób najprostszy - rozpasaniem wolności religijnych. Z drugiej strony ograniczanie wolności wyznania i odsuwanie innowierców od urzędów i stanowisk pchały szlachtę w obce protektoraty i międzynarodowe intrygi. Dwadzieścia lat po zamknięciu przez Władysława IV Akademii w Rakowie sejm nakazał braciom polskim konwersję na katolicyzm. Oporni musieli opuścić Rzeczpospolitą. Dziesięć lat później w 1668 roku uchwalono zakaz apostazji łamiący postanowienia konfederacji warszawskiej. Kolejnym krokiem było niedopuszczenie innowierców do nobilitacji. Zakazano wznoszenia nowych zborów. Ostatnim aktem dziejów tolerancji była konfederacja barska.
Tak więc prawdą jest, że Rzeczpospolita, na tle innych krajów europejskich mogła być postrzegana jako kraj tolerancyjny i prawie bez stosów, nie mniej jednak wolność sumień miała tutaj zawsze gorzki smak. Zmiennie, w zależności od stanu i od konfesji trwała zaledwie 100 lat. Chyliła się ku upadkowi akurat wtedy, kiedy resztę kontynentu drążyły nurty oświeceniowe i kwestie sumienia i wyznania stawały się sprawą prywatną, a nie publiczną nie przekreślając karier ani życiorysów. Ale i te 100 lat naznaczone było wypadkami, czasem krwawymi a zawsze dramatycznymi tumultów, podpaleń, profanacji miejsc kultu czy pogrzebu i incydentami podczas sprawowania obrzędów.
Warsztat Tomasza Dolabbelli, plafon pałacu biskupów krakowskich w Kielcach.
|